Osiem oddziałów w osiem dni.

Wstęp.

Pomysł zorganizowania wyprawy rowerowej po oddziałach Koncernu ENERGA zrodził  się w chwili powstania ENERGI. Mieliśmy już wtedy za sobą kilka wypraw m.in. „Rejony ZE Olsztyn”, więc dlaczego nie spróbować odwiedzić oddziałów Koncernu ?
Nasz dwuosobowy peleton rozpoczął przygotowania. Trwały one kilka lat. Oprócz kondycji fizycznej, która rosła z każdym przejechanym kilometrem trzeba przygotować wyprawę pod względem logistycznym oraz wybrać dogodny termin i liczyć na dobrą pogodę. Z obserwacji wynikało, że najbardziej dogodnym terminem jest okres od połowy czerwca do połowy lipca. Dlatego zaplanowaliśmy tegoroczny urlop na dwa ostatnie tygodnie czerwca. Ustalona wcześniej trasa wyprawy jak i poszczególnych jej etapów przygotowana w szczegółach czekała na realizację. Pierwotnie zamierzaliśmy wyruszyć we czwartek 21czerwca na trasę wiodącą z Ostródy przez Elbląg, Gdańsk, Kartuzy Słupsk, Koszalin, Człuchów, Bydgoszcz, Toruń, Inowrocław, Konin, Kalisz, Łęczycę, Kutno, Płock, Glinojeck, Mławę, Olsztynek do Olsztyna o łącznej długości wg mapy około 1115km. W niedzielę po analizie prognozy pogody zapadła decyzja o starcie we wtorek 19 czerwca 2007 r. Zaczęło się odliczanie. Poniedziałek rano przegląd techniczny pojazdów następnie uzbrojenie w potrzebne akcesoria, zakupy żywności, załadowanie sprzętu radiowego, bagaży i wieczorem o godz.21.00 załopotała biało-czerwona flaga na czubku anteny. Mój rower z ekwipunkiem ważył około 25 kg a Lidki 15 kg . Ustaliliśmy, że wyruszymy o 5.00.

 Dzień Pierwszy.

Ranek 19 czerwca przywitał nas pochmurną pogodą zwiastującą opady deszczu. Z tego powodu opóźniamy nieznacznie wyjazd. Ruszamy sprzed domu o 5:45, powoli rozgrzewając mięśnie przez miasto by po wyjechaniu na drogę E7 móc rozwinąć naszą prędkość podróżną. Spokojnie o czasie docieramy do Pasłęka, drobny posiłek, informacje od kolegi SP2WN  przez radio, że APRS działa dobrze, widać nas na ekranach, po 15 minutach ruszamy dalej z niepokojem spoglądając na nadciągające od strony Elbląga chmury. Za wiaduktem w Bogaczewie dopada nas deszcz i leje do samego Elbląga.  Na rogatkach miasta przejmuje nas ekipa z tutejszego oddziału na czele z Bogdanem SQ2HEG i sprawnie doprowadza do swojej siedziby. Jesteśmy zaskoczeni gorącym przywitaniem. Jak się potem okazało najgorętszym i najliczniejszym co widać na zdjęciach. Krótki odpoczynek, rozmowy, pytania - ruszamy dalej bo czas nagli, a do Słupska daleko. Przy wyjeździe z Elbląga ktoś zwinął nam asfalt i kilkaset metrów prowadzimy rowery, następnie wydostajemy się na drogę E-7 i mkniemy w kierunku Gdańska. Nasila się przeciwny wiatr. Jechać jest coraz trudniej.
Liczne remonty drogi oraz wypadek koło Nowego Dworu Gd. powodują opóźnienie w stosunku do planu. Przez kilkanaście kilometrów do mostu na Wiśle w Kiezmarku jedziemy sami na siódemce. Policja zamknęła ruch. Na moście odpoczynek i połączenie z Heniem SQ2HFS. Ostatecznie strasznie zmęczeni około go 14:30 docieramy do Gdańska. Robiąc krótki postój w okolicy rafinerii kontaktujemy się z gdańskim oddziałem i informujemy że ze względu na prawie dwugodzinne opóźnienie nie dotrzemy na miejsce przed godz. 15:00. Następnie ustalamy z kolegami krótkofalowcami przez radio trasę przejazdu do Centrali i oddziału w Gdańsku. Zbliża się godz.15.00, gdy wjeżdżamy na starówkę. Na ulicę Marynarki Polskiej docieramy o 15.20. Odwiedzamy Oddział a następnie Centralę. Gościnne przyjęcie przeciąga się nieco tak, że decydujemy się na zmianę trasy i w dalszą drogę wyruszamy po 17.00 nadmorską ścieżką rowerową w kierunku Gdyni. Jeszcze przed Sopotem naprzeciw nas wychodzi Piotrek SP2AYC. Zatrzymujemy się by chwilę porozmawiać i sprawdzić czy woda morska jest słona. Grubo po 18.00 mijamy Sopot, potem Gdynię, przez którą przeprowadza nas sprawnie dwoje miejscowych rowerzystów. Łamiemy po drodze przepisy jadąc na zakazie ruchu dla rowerów, bo po tutejszych ścieżkach rowerowych nie dało się jechać tak obładowanymi rowerami. W okolicach Redy urywa się nasz sygnał APRS. Zaczyna się robić późno, do Wejherowa docieramy już po 22.00.  Poszukiwania noclegu nie dały rezultatu - przy okazji zwiedziliśmy sporą część miasta m.in. wspaniale oświetlony deptak z ratuszem - decydujemy się jechać dalej, może gdzieś po drodze coś znajdziemy. I tak kilometr za kilometrem mamy bliżej do Słupska. Minęła północ i pierwszy dzień naszej wyprawy. Wciąż jedziemy. To już prawie osiemnaście godzin w trasie.

 Dzień drugi.

Po pierwszej w nocy pojawiła się mgła znacznie utrudniająca jazdę. Na liczniku 205 przejechanych kilometrów. Zatrzymujemy się na stacji paliw w Strzebielinie gdzie przeczekujemy do świtu i około 3.30 ruszamy w dalszą drogę . Jedzie się wyśmienicie, jest chłodno i rześko, choć dokucza brak snu i gęste opary mgły. Tempo dobre i z marszu bierzemy Lębork by na śniadanie zatrzymać się w przytulnym leśnym barze w okolicach Pogorzelic. W TV rozpoczęła się kawa czy herbata. Posileni i w dobrych nastrojach przed siódmą jesteśmy ponownie na trasie. Do Redzikowa siedziby RKK SP1YFK docieramy parę minut po dziewiątej po przejechaniu 282 km. Wita nas sama szefowa, Ania SQ2RKB oczywiście obrywa nam się za brak informacji przez cała noc. Sytuację rozładowuje moja kamizelka odblaskowa założona w pośpiechu na lewą stronę po SMS-ie od Ani otrzymanym w trakcie śniadania w leśnym barze. Krótki odpoczynek i decyzja, że zostajemy w Redzikowie do nastepnego dnia.. Rozpakowujemy bagaże i bez obciążenia udajemy się spokojnie do oddalonego o około 6km oddziału w Słupsku. Mamy dużo czasu, spotykamy się z dyrekcją i pracownikami. W drodze powrotnej zwiedzamy Słupsk. Po tym jesteśmy padnięci i mimo wczesnego popołudnia natychmiast zasypiamy. Wieczorem wraca z pracy Rajmund SP1RKB oraz przyjeżdża Leszek SP1CRI. Rozmowy w przyjacielskim gronie przeciągnęły się do późnej nocy, jakbyśmy rankiem wybierali się nad morze a nie w długą trasę.

Dzień trzeci.

Na kolejny trzeci dzień wyprawy wyruszamy około o godz. 6.30, przejeżdżamy przez Słupsk, na wylocie mijamy i pozdrawiamy się wzajemnie z jadącą w przeciwnym kierunku ekipą pogotowia energetycznego i pędzimy w stronę Koszalina. Tym razem wiatr nam sprzyja i robi się coraz cieplej, więc gdzieś za Sławnem zatrzymujemy się, aby zdjąć kurtki i zmienić przepocone koszulki. Zjeżdżamy z szosy i zaszywamy się w kukurydzy. Wtedy to zauważam spadek ciśnienia w tylnym kole mojego roweru. Podczas próby dopompowania powietrza strzela wentyl z maszynki. Najczarniejsza myśl, że trzeba zmienić dętkę nie sprawdza się. Wystarczyło ponownie skręcić maszynkę i napompować powietrza. Po dwudziestu minutach jesteśmy z powrotem na szosie. Mkniemy z dużą prędkością popychani przez wiatr. W Sianowie zatrzymujemy się na lekki posiłek i dzwonimy do oddziału w Koszalinie ustalając wstępnie godzinę przybycia. Za Sianowem ostro wspinamy się stromym podjazdem. Rozmowa przez telefon z Darkiem z Iławy urozmaica nam wspinaczkę. Robimy też kilka łączności przez przemiennik w Koszalinie m.in. z Tadziem SP1NQN. I tak po niespełna czterech godzinach docieramy przed budynek koszalińskiego oddziału, gdzie czekają już na nas panowie z promocji. Przywitanie, pamiątkowe zdjęcia i spotkanie z dyr. technicznym,który w czasie rozmowy z nami na poczekaniu wymyśla tytuł dla opisu wyprawy.
„Osiem oddziałów w osiem dni”. Pożegnawszy gościnny oddział w Koszalinie wyruszamy z zamiarem dotarcia do Chojnic. W miarę szybko przejeżdżamy przez miasto i mkniemy szosą na Poznań. Zbliża się południe. Żar leje się z nieba a trasa staje się coraz bardziej pagórkowata. Za Bobolicami wjeżdżamy na ciągnące się dziesiątkami kilometrów tereny leśne. W Białym Borze zjadamy późny obiad. Przed nami lasy aż do samego Człuchowa. Jak zwykle pod wieczór pojawia się lekki chłodek i tempo wzrasta. Około godz. 21:00 po przejechaniu 188km docieramy do Człuchowa. Zaczyna się chmurzyć i spadają pierwsze po upalnym dniu krople deszczu. Decydujemy się na kolejną zmianę planu i zostajemy na noc w tej pięknej miejscowości zwiedzając ją w świetle latarni wraz ze znajomym z eteru Tadeuszem SQ2BVI. Tu też stwierdzamy uszkodzenie APRS.

 Dzień czwarty.

Rano czwartego dnia wyprawy pobudka o 5:00 a na dworze ulewa i silny wiatr. Śpimy dalej prawie do ósmej. Jest dzień zakończenia szkoły na ulicach uczniowie z kwiatami idą po świadectwa, lekko jeszcze pada a my koło dziesiątej wyruszmy w kurtkach na trasę i jedziemy w kierunku Bydgoszczy. W Sępolnie Krajeńskim licznik przekroczył 500km. Po drodze zwiedzamy most koło Puszkowa i Koronowo gdzie czas zatrzymał się gdzieś na początku XX wieku. Zaczyna się wypogadzać ale silny boczny wiatr wieje nadal. Ze względu na wczesną jeszcze porę zatrzymujemy się na dłużej w miejscowości Stopka gdzie zjadamy obiad i odpoczywamy. Stąd też nawiązujemy pierwszą łączność z kolegami z Bydgoszczy. Przed szesnastą wjeżdżamy na ulice Bydgoszczy i prowadzeni przez radio docieramy do Emila SP2QVH. Etap krótki, bo tylko 97km. Wieczorem odwiedzamy klub SP2ZCI, gdzie czekają już na nas SP2DHR, SQ2EAK, SQ2BVN, SQ2SDJ, SP2JBJ. Zostaje naprawiony APRS i pojawia się na ekranie ikona z rowerem. Udajemy się następnie na starówkę gdzie trwają akurat Dni Bydgoszczy. Wyjątkowo ciepła noc i tłumy ludzi na ulicach starego miasta. Czas szybko mija, nawet nie zauważyliśmy, że jest już po północy. Wracamy do Emila do domu gdzie rodzice przygotowali jeszcze kolację. I tak zeszło nam do godziny 2:00.

 
Dzień piąty.

Ranek piątego dnia przywitał nas słońcem a temperatura pozwoliła na jazdę od razu w koszulkach. Ruszamy kilkanaście minut po 6:00.Wiatr słaby, szosa super tak, że po dziewiątej mogliśmy zameldować się przed oddziałem w Toruniu. Jest sobota, oddział nie pracuje, przyjmuje nas kolega dyspozytor ZDR. Zdjęcia, rozmowa i czas w drogę, bo w planie jest dotarcie tego dnia do Lichenia. Będąc w Toruniu nie sposób ominąć sklepu z toruńskimi piernikami. Zaopatrzeni w te smakołyki opuszczamy stare miasto i udajemy się w kierunku mostu ale szybko musieliśmy zjechać pod most bo właśnie nadciągnęła burzowa chmura i zaczęło mocno padać. Była wiec okazja żeby skosztować wspaniałych pierników na bulwarze pod mostem. Po około pół godzinie ruszamy dalej jak się okazało drogą przez mękę bo tak można nazwać wydostanie się z Torunia  w kierunku Ciechocinka – korki i powietrze przesycone spalinami. Po wydostaniu się za miasto na drogę warszawską jesteśmy w swoim żywiole mkniemy w zawrotnym tempie. W okolicach Ciechocinka mijamy przejazd i skręcamy w prawo. Dalej jedziemy przez Aleksandrów Kujawski, Zakrzewo,  to omijając to wpadając w strefy burz i opadów.  Po wjechaniu do Radziejowa rozpętała się potężna burza a ja złapałem gumę w tylny kole. Naprawy dokonujemy w zakładzie fryzjerskim w rynku gdzie schroniliśmy się przed ulewą. Czas nagli, więc jeszcze w małym deszczu około dziewiętnastej ruszamy w dalszą drogę, nękani przez kolejne opady i burze docieramy tuż przed zmrokiem do Sompolna, skąd do celu pozostało nam nieco ponad 20km. Z oddali widzimy wieże Bazyliki, ale żeby tam dotrzeć kluczymy drogami wśród lasów i pól porośniętych zbożem. Wreszcie koło 23:00 stajemy przed jakże ogromną budowlą oświetloną reflektorami. Dziś przejechaliśmy 149km. O północy kładziemy się spać.

 Dzień szósty.

Godzina  piąta, wstajemy i udajemy się na mszę. Następnie zwiedzamy Bazylikę i okoliczne obiekty, robimy zdjęcia. Dociera do nas informacja, że znowu nas nie widać na APRS, sprawdzam radiostację, nie wychodzi moc, uszkadza się też karta w aparacie fotograficznym i tracimy jak się potem okaże bezpowrotnie wszystkie zdjęcia zrobione po wyjeździe ze Słupska. Zjadamy śniadanie i około dziesiątej w minorowych nastrojach wyruszamy w dalszą drogę. APRS nie działa, aparat fotograficzny też do bani. Ale tak jechać się  nie da, zmiana toku myślenia, humory się poprawiają, i miarę szybko docieramy do Konina. Ze Stawiszyna nawiązujemy kontakt radiowy z Zenkiem SP3JBI  a po czternastej meldujemy się w oddziale w Kaliszu. W pierwszej chwili mamy problemy z dostaniem się do oddziału bo wzięto nas za funkcjonariuszt straży miejskiej. Jest niedziela, robimy fotki i udajemy się do Zenka w odwiedziny. Posileni wspaniałym ciastem i po prawie dwugodzinnym odpoczynku pod rozłożystym drzewem w ogrodzie jesteśmy gotowi do dalszej jazdy. Narada i ustalenie trasy z tubylcem pozwoliło nam wyruszyć około siedemnastej i uniknąć przejazdu przez całe miasto. Przed nami daleka droga i nie wiemy jeszcze gdzie zatrzymamy się na noc, a czasu niewiele. Zbliżający się wieczór i chłodniejsze powietrze umożliwiają szybszą jazdę. W Rzymsku zatrzymujemy się na kolację w małym przydrożnym barze. Domowej roboty pierogi z mięsem i żurek, palce lizać. Kilkanaście następnych kilometrów jedziemy wolniej ociężali z przejedzenia. Docieramy do zapory zbiornika Jeziorsko. Atakują nas stada muszek. Krótki postój, oglądamy elektrownię wodną i startujemy w dalszą drogę. Zaczyna zapadać zmierzch. Najbliższe większe miasto to Poddębice. Docieramy tu już po 22:00. Na liczniku 172 przejechane tego dnia kilometry. Zatrzymujemy się przed jedynym w mieście hotelem przy stadionie. Okazuje się, że jest zajęty przez zgrupowania kadry Polski w piłce nożnej na piasku i nie ma wolnych miejsc. Po negocjacjach i prośbie piłkarzy recepcja zezwala nam na nocleg na sali gimnastycznej. W tak dużej sypialni jeszcze nie nocowaliśmy.

 Dzień siódmy.

Wypoczęci skoro świt ruszamy na przedostatni etap nie wiedząc jeszcze, jaki ciężki. Ranny chłód szybko mija i trzeba zdjąć kurtki, przebrać się, bo pływamy. Około godz. 8:00 robimy to w przydrożnym barze zainstalowanym w starym autobusie koło miejscowości Zduny. Zamawiamy też jajecznicę, na którą chwilę czekamy, gdyż właścicielka poszła  po jajka do kurnika. Jajecznica jest znakomita, taka, jaką pamiętamy z dawnych lat. Solidnie posileni szybko z marszu bierzemy Łęczycę a następnie Kutno, Gostynin i docieramy przed trzynastą do Płocka. Szaleńczy zjazd z góry do mostu na Wiśle. Przy prędkości ponad 50km/h podmuch zrywa flagę z anteny radiowej. Pędzimy dalej nie zatrzymując się. Ale jak się zjeżdża z góry to potem trzeba podjechać pod górkę i tak też jest w Płocku. Przejeżdżamy przez most, po którym obok nas z wielkim hukiem przejeżdża pociąg z cysternami i stromym podjazdem jedziemy do centrum łamiąc kolejny zakaz jazdy dla rowerów. Jest dokładnie 13:17, gdy zatrzymujemy się przed odziałem, a na liczniku 998 przejechanych kilometrów. Miłe spotkanie w gronie pracowników, rozmowy fotografie i nieudana próba zgrania zdjęć z uszkodzonej karty. Przed piętnastą ruszamy z zamiarem dotarcia do Działdowa. Jeszcze na ulicach Płocka zatrzymujemy się, gdy licznik pokazał 1000km i wypijamy na to konto po butelce smacznej oranżady. Mimo popołudniowej pory upał jest straszny. Po drodze pochłaniamy ogromne ilości wody mineralnej. Teren jest płaski bez drzew jazda jest coraz cięższa. Jedziemy bocznymi drogami przez Bielsk, Słupię, Gagowo, Bieruń i do Żuromina docieramy tuż po godzinie dwudziestej. Przez radio z Ryśkiem SQ4LWA ustalamy drogę na skróty. Przez Kuczbork, Łążek, Kurki do Działdowa docieramy po dwudziestej drugiej potwornie zmęczeni przejechawszy tego dnia 210 km.

 Dzień ósmy.

 Ranek ostatniego dnia wyprawy przywitał nas chmurami. Zanosiło się na deszcz. Sprawnie ruszamy w kierunku Nidzicy gdzie wjeżdżamy na trasę E-7 i jadąc z duża prędkością docieramy do Olsztynka. Zaczyna mocno wiać i pojawia się deszcz początkowo drobny by przerodzić się w ulewę. Zatrzymujemy się na posiłek mając nadzieję, że deszcz przestanie padać. Półtorej godziny postoju a deszcz wciąż pada przechodząc momentami w ulewę. Nie możemy dłużej czekać. Decydujemy się na jazdę w deszczu. Zakładamy odpowiedni żółty ubiór przeciwdeszczowy i ruszamy. Ostatnie 30 km wyprawy staje się nie do opisania horrorem. Praktycznie brak pasa bocznego na jezdni zmusza nas do jazdy po białej linii. Po każdym przejeździe obok nas samochodu dostajemy dodatkowy prysznic z boku, bo z góry leje się cały czas. I tak przemoczeni do suchej nitki docieramy na ulice Olsztyna. Deszcz powoli ustaje, a my poruszając się wolno ścieżkami rowerowymi, nie łamiąc tym razem żadnych przepisów dojeżdżamy do celu naszej wyprawy, siedziby oddziału w Olsztynie. Jest godzina 12:45 licznik pokazuje 80 km przejechanych dziś kilometrów, a w sumie 1188 km. Na naszej karcie wyprawy ląduje ostatnia przystawiona w sekretariacie pieczątka, potwierdzająca przybycie do Oddziału. Mamy ich komplet, osiem oddziałowych i jedną Centrali. Udało się, odwiedziliśmy wszystkie oddziały w osiem dni, czyli jeden dzień dłużej niż planowaliśmy. Jesteśmy zadowoleni, że mimo wielu trudności, lepszych i gorszych warunków atmosferycznych cało i szczęśliwie dotarliśmy do celu. I jak zawsze mając w takim momencie serdecznie dość jazdy rowerem, już wieczorem przed zaśnięciem w naszych głowach powstają plany kolejnych wypraw. Przecież razem mamy dopiero 106 lat. Zamierzamy więc odwiedzić jeszcze w tym roku elektrownię w Ostrołęce, a we wrześniu jak pogoda pozwoli popłynąć z rowerami na Bornholm.

 Zakończenie.

W dniu 26 czerwca 2007 roku o godz. 12:45, po przejechaniu na rowerach w ciągu ośmiu dni 1188 km, przed Oddziałem Koncernu ENERGA w Olsztynie zakończyliśmy naszą kolejną najdłuższą z dotychczasowych wyprawę rowerową ENERGA 2007. Mimo wielu przeciwności na trasie - zmienna pogoda, niesprzyjający wiatr, utrudnienia na drogach - złośliwości rzeczy martwych – uszkodzony APRS, zablokowana karta ze zdjęciami – udało nam się przejechać zaplanowaną, choć na niektórych odcinkach zmienioną trasę. A wszystko to m.in. dzięki życzliwym przyjęciom w Centrali i oddziałach Koncernu, słowom powodzenia na trasie od wielu znajomych i nieznajomych spotykanych po drodze. Nie ukrywamy, że przeżyliśmy nie jeden kryzys, nieprzewidzianą sytuację, czy wręcz dramatyczne momenty, ale świadomość, że nie jesteśmy sami oraz nasze doświadczenie i charyzma pozwoliły wytrwać do końca i nie poddać się. Dziękujemy także tym, którzy pomogli zorganizować wyprawę: Pani Grażynie Banasiewicz z oddziału Koncernu w Olsztynie, Państwu Tracz ze Starej Szkoły w Wysokiej Wsi ( rowery), Marcinowi SQ4CUC (APRS), Przemkowi SQ4HRL ( radiotelefon przenośny) oraz Marianowi SQ4CUM na bieżąco prowadzącemu stronę internetową.